×
SZUKAJ
KazdyStudent.pl
pytania dotyczące życia i Boga
Życiowe Pytania

Żyjąc z nadzieją

Chory na hemofilię i zarażony wirusem HIV student żył nie tracąc nadziei… z jakiegoś powodu. Oto opowieść o tym, jak można żyć z nadzieją, bez względu na to jak doświadcza nas los.

WhatsApp Share Facebook Share Twitter Share Share by Email More PDF

Autor- Steve Sawyer

Osobista i autentyczna historia… W szkole podstawowej, chory na hemofilię Steve Sawyer, zaraził się wirusem HIV i zapaleniem wątroby typu C przez kontakt z niezabezpieczonymi przyrządami do badania krwi. Po kilku latach, mając 19 lat i będąc świadomym nadciągającej śmierci, Steve wykorzystał pozostały mu czas na podróże do setek uniwersyteckich kampusów, dzieląc się z innymi studentami tym, co sam wiedział o życiu z nadzieją i w pogodzeniu z losem, znajdując się w pośród strasznych okoliczności. Setki młodych ludzi, którzy go wysłuchali powiedziałoby ci, że jego historia o nadziei i Bożej miłości zmieniła ich życie na zawsze. Zredagowaną poniżej przemowę Steve wygłosił na Uniwersytecie Kalifornijskim, w Santa Barbara.

U wybrzeży Maine, w gęstej mgle, płynął statek marynarki wojennej. Tej nocy kadet zobaczywszy w oddali nieruchomy punkt natychmiast skontaktował się z kapitanem. „W oddali widać punkt świetlny zmierzający prosto w naszym kierunku. Co chce pan, abym zrobił, kapitanie?” Kapitan polecił mu dać sygnał świetlny jednostce, aby ta zmieniła kurs. Lecz nieznajomy statek odpowiedział „Nie, to wy zmieńcie kurs”. Kapitan rozkazał kadetowi ponowić rozkaz. Odpowiedź była taka jak za pierwszym razem. Podjąwszy ostatnią próbę, kadet zasygnalizował do jednostki: „Tu kapitan okrętu bojowego amerykańskiej marynarki wojennej, zmienicie kurs natychmiast”. Odpowiedź była: „Nie, to wy zmienicie kurs. Tu latarnia morska”.

Ta opowieść ilustruje jak trudno jest nam poradzić sobie z bólem i cierpieniem. Zawsze chcemy, by to otaczające nas okoliczności uległy zmianie, zamiast zmienić się samemu, by wyjść naprzeciw trudnościom. Moje życie było tego doskonałym przykładem.

Życie z HIV: stadia początkowe

Urodziłem się z hemofilią, chorobą krwi, która powoduje, że moje kości i stawy puchną bez powodu. Hemofilia jest leczona poprzez uzupełnianie brakującego czynnika krzepnięcia, który jest izolowany z krwi dawcy [a dokładnie, z osocza jego krwi - przyp. tłum.]. Gdzieś pomiędzy 1980 a 1983 rokiem, jeden z dawców, z którego krwi ten czynnik otrzymywałem, był nosicielem wirusa HIV.

W rezultacie, wszystkie leki sporządzone dla mnie z tej partii krwi (prawdopodobnie setki) były nim zakażone. Później, w ten sam sposób, zaraziłem się zapaleniem wątroby typu C.

W rzeczywistości, przez kilka lat nie mówiono mi, że mam HIV aż do momentu, gdy znalazłem się w drugiej klasie szkoły średniej. Gdy mnie o tym poinformowano, moja pierwsza reakcja była dosyć typowa do sytuacji, gdy dotyka nas coś, z czym nie jesteśmy sobie w stanie poradzić. Po prostu zaprzeczyłem temu, że mam HIV próbowałem udawać, że problem nie istnieje. Ta choroba nie powodowała takiego bólu jak hemofilia. Puchnięcie stawów, mięśni i kości przy hemofilii jest bardzo bolesne. HIV nie wywołuje żadnych widocznych objawów. Nie możesz tak naprawdę ‘zauważyć’ tej choroby, więc łatwo jest udawać, że jej nie masz. W ten sam sposób radzili sobie również z tą sytuacją moi rodzice. „Wyglądasz dobrze, więc wszystko musi być w porządku. Musisz być zdrowy”, mówili.

Życie z HIV: mechanizm wyparcia

Wspaniały przykład takiego rodzaju zaprzeczania znajdziemy w filmie Monty Python’a pt. „W poszukiwaniu Świętego Grala” (In Serach of the Holy Grail). W jednej ze scen, król Artur kłusując przez las napotyka rycerza w czarnej, zdezelowanej zbroi. Rycerz blokuje ścieżkę i Artur uświadamia sobie, że nie przejedzie, jeśli nie pokona go w pojedynku. Wywiązuje się walka i król odcina czarnemu rycerzowi ramię. Artur chowa miecz do pochwy, składa ukłon i zamierza przejść, lecz rycerz krzyczy: „Nie!” Król mówi: „Ależ odciąłem ci ramię!” Rycerz spogląda na nie i mówi: „Wcale nie”. Artur patrzy więc na ziemię i mówi: „Przecież tam leży twoje ramię!” Na co rycerz odpowiada: „To tylko powierzchowna rana”.

Król zdaje sobie wtedy sprawę, że będzie musiał ciężko okaleczyć tego typa, by móc przejechać. Tak więc następuje pojedynku ciąg dalszy i Artur odcina po kolei wszystkie kończyny rycerza, aż do momentu, gdy wszystkim, co z niego pozostaje jest leżąca na ziemi głowa. Gdy król przejeżdża ścieżką, w tle słychać wrzaski: „Wracaj ty tchórzu, Odgryzę ci kolana!”

W przypadku tego rycerza zadziałał, rzecz jasna mechanizm wyparcia. Zaprzeczał on rzeczywistym faktom, gdyż nie mógł pogodzić się z tym, że przegrał pojedynek. Mimo, że jest to humorystyczny przykład, niebezpieczeństwa jakie kryją się za tym mechanizmem są bardzo, ale to bardzo poważne. Gdybym w dalszym ciągu zaprzeczał faktowi, że jestem nosicielem wirusa HIV, mógłbym nie przedsięwziąć odpowiednich środków ostrożności w przypadku skaleczeń lub małych ranek na moich palcach itp., czym mógłbym stworzyć dla kogoś poważne zagrożenie lub nawet spowodować czyjąś śmierć. Lecz niebezpieczeństwa wynikające z niedopuszczania do siebie prawdy są również bardzo bolesne i ryzykowne. Gdy odpychasz coś od siebie przez tak długi czas i udajesz, że tego nie ma, problem narasta i wreszcie eksploduje.

Życie z HIV: Daremność zaprzeczania

Zdołałem zaprzeczać samemu sobie, że jestem nosicielem wirusa HIV przez około trzy lata. Jednak będąc w ostatniej klasie szkoły średniej poważnie zachorowałem. Zacząłem wykazywać objawy choroby. Limfocyty T, to białe krwinki krwi, które zwalczają infekcje, a ich ilość w twojej krwi określa, czy jesteś nosicielem wirusa HIV oraz czy zachorowałeś na AIDS. Gdy liczba limfocytów T spada poniżej 200, uważa się, że masz pełnoobjawowe AIDS. Cóż, liczba moich białych krwinek wynosiła 213 i malała. Bardzo wymiotowałem, byłem blady jak ściana i nie mogłem utrzymać jedzenia - wszystko zwracałem. Nie mogłem już dłużej udawać, że moje AIDS i HIV nie są prawdziwe - stały się wtedy bardzo, aż za bardzo realne.

Zaprzeczanie nie było już wyjściem, więc musiałem znaleźć nowy sposób na poradzenie sobie z tym wszystkim, przez co przechodziłem. Pierwszą rzeczą, której spróbowałem było obwinianie kogoś. Myślałem, że poczułbym się lepiej gdyby ktoś przyszedł do mnie i powiedział: „Steven, to moja wina. Przepraszam”. Początkowo postanowiłem winić całą społeczność homoseksualną. Łatwe wyjście. Lecz kiedy to przemyślałem, uświadomiłem sobie, że to głupie winić całą grupę ludzi za mój osobisty problem. Wtedy zdecydowałem się oskarżyć Boga. Nie wierzyłem wtedy w Niego tak na poważnie, ale doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś panuje nad tą sytuacją, to musi to być On. Więc zacząłem Go obwiniać.

Życie z HIV: Gniew

Gdy masz coś, na czym możesz skoncentrować swój nagromadzony ból, przeradza się on w gniew, a w końcu we wściekłość. Zacząłem wtedy radzić sobie ze wszystkim, co napotykałem na swojej drodze przez notoryczne wściekanie się. Za każdym razem, gdy ktoś zrobił uwagę na temat mojego rozdrażnienia, wybuchałem gniewem w kierunku tej osoby - waliłem w ściany, demolowałem swój pokój. Tego typu rzeczy.

Przekonałem się jednak, że złość ma zdolność mącenia jasności umysłu i nie pozwala zachowywać się racjonalnie. Co gorsza, ranisz przez nią tych, których kochasz. O wiele lepszym sposobem na radzenie sobie z bólem jest płacz, ponieważ nikomu nie wyrządza krzywdy i naprawdę pomaga poczuć się lepiej.

Pewnego razu byłem w moim pokoju i naprawdę sięgnąłem dna. Byłem bardzo chory i okropnie wymiotowałem, wskutek czego straciłem dużo wagi. Krzyczałem, przeklinałem Boga, waliłem w ściany i wtedy wszedł mój tata i zamknął za sobą drzwi.

(Mój ojciec jest leczącym się z uzależnienia alkoholikiem. Dzięki stowarzyszeniu Anonimowych Alkoholików (AA) dowiedział się o istnieniu Wyższej Siły, odkrył Boga.) Więc mój tata popatrzył na mnie i powiedział: „Nie mogę ci pomóc, Steve. Nie mogą ci pomóc twoi lekarze. Nie może też twoja mama. Ty sam też nie jesteś w stanie nic zrobić. Jedyną osobą, która może to teraz uczynić jest Bóg”. Po czym wyszedł z pokoju i zamknął drzwi.

Życie z HIV: Szukanie pocieszenia

Wtedy dopiero co skończyłem przeklinać Boga, więc nie wydawało mi się, bym mógł prosić Go o pomoc. Ale oto byłem, nie mając żadnego innego wyboru. Padłem więc na kolana i przez łzy powiedziałem: „Dobrze Boże, jeśli tam jesteś pomóż mi, a ja pomogę Tobie”. W niezwykle krótkim czasie wróciłem do swojej poprzedniej wagi. Moja liczba limfocytów T podskoczyła do około 365, co jest całkiem dobrym wynikiem. I czułem się wspaniale. Naprawdę wspaniale. Tak po prostu. Myślałem: „W porządku, dziękuję Ci Boże. To było miłe. Do widzenia”.

Skończyłem szkołę średnią i udałem się na studia, aby podejść do testu kwalifikacyjnego latem przed pierwszym rokiem studiów. Wtedy właśnie poznałem mojego sublokatora. Napisałem test. Był tam również on - chudy blondyn wyglądający jak dzieciak. Powiedział: „Cześć, wyglądasz normalnie. Chcesz być moim współlokatorem?” No dobra, ale ty nie wyglądasz, pomyślałem, jednak…”Jasne”, odpowiedziałem. Zostaliśmy współlokatorami, i najlepszymi przyjaciółmi. Odkryłem, że jest chrześcijaninem. Miałem wówczas własne wyobrażenie na temat chrześcijan: pełni hipokryzji, protekcjonalni, potępiający innych ludzi. Tylko z tymi cechami mi się kojarzyli. Lecz mój współlokator był inny.

Miał dysleksję. Zauważyłem to, gdy podczas nauki dochodził do punktu frustracji - do momentu, w którym ja waliłbym w ściany i niszczył wszystko, co wpadłoby w ręce - lecz on tylko zamykał oczy, odmawiał modlitwę, brał głęboki oddech i wracał do pracy. To mnie zupełnie rozłożyło. Pomyślałem: „Jak możesz niczego nie zniszczyć? Przecież musisz coś rozwalić!” Naprawdę zdumiało mnie, że był w stanie tak się opanować.

Mój współlokator zaprosił mnie na wiosenną przerwę w zajęciach do Daytona Beech. Podczas pobytu tam, gdy byliśmy na plaży, zaczął rozmowę z facetem siedzącym obok nas. Początkowo rozmawialiśmy o zwyczajnych sprawach, ale później mój przyjaciel zdecydował się poruszyć poważne, głębokie kwestie. Nie chciałem w to wchodzić. W tym czasie zmagałem się z losem. Ciężko jest mieć świadomość, że się umiera będąc w tak młodym wieku. Poza tym, naprawdę nie chciałem o tym mówić z jakimś nieznajomym na plaży, więc wycofałem się z rozmowy. Oni kontynuowali i w końcu konwersacja dotarła do punktu, w którym mój przyjaciel próbował wyjaśnić w co - jako chrześcijanin - wierzy. Zawsze miałem własne wyobrażenie o chrześcijanach lecz nigdy tak naprawdę nie wiedziałem, w co wierzą lub w jaki sposób myślą. Dlatego też, wsłuchałem się w to, o czym mówił.

Życie z HIV: Co proponuje Bóg

Nie wiem czy potrafię wytłumaczyć to tak dobrze, jak on to zrobił, ale brzmiało to mniej więcej tak: „Rzecz jasna wierzę w Boga. Wierzę, że stworzył nas, by zawrzeć z nami przymierze. Lecz my nie chcemy współtworzyć z Nim tej więzi, więc go odpychamy. To odrzucenie Boga, tę rebelię - bez względu na to, czy jest to aktywne buntowanie się przeciw Niemu, czy tylko bierna obojętność - Biblia nazywa grzechem. Nie lubię słowa „grzech”, więc myślę o tym po prostu jako o odpychaniu od siebie Boga. A ponieważ zostaliśmy stworzeni, by zawrzeć z Nim przymierze i odrzuciliśmy Go, spotka nas za to kara. Karą za bunt jest śmierć. Wszyscy umrzemy lecz oprócz śmierci ciała jest także śmierć duchowa, wieczna rozłąka z Bogiem”. No, to naprawdę świetna wiadomość, pomyślałem.

Powiedziałem więc: „Ale Bóg nas kocha”. Odpowiedział: „Tak, lecz Bóg jest również sprawiedliwy. Miłość bez sprawiedliwości nic nie znaczy”. To naprawdę nie miało dla mnie sensu, więc powiedział: „Wyobraź sobie kogoś, na kim zależy ci najbardziej na świecie, kogoś za kogo bez namysłu oddałbyś życie. Teraz wyobraź sobie, że pewnego dnia odtrącasz tę osobę i nie spotykasz jej potem przez długi czas. Pewnego dnia widzisz ją w odległości czterdziestu pięciu metrów i zaczynasz biec do niej z otwartymi ramionami, ale ktoś cię nagle zatrzymuje i słyszysz, że ta osoba do której biegłeś mówi: ‘Nie, odtrąciłeś mnie, nie pamiętasz?’ Teraz wyobraź sobie, odepchnięcie Boga, który jest największą miłością istniejącą we wszechświecie”.

Pomyślałem: „Kurcze, to niedobrze”. Mój przyjaciel powiedział: „Cóż, na szczęście na tym się nie kończy. Ponieważ Bóg tak się o nas troszczy i tak bardzo nas kocha, postanowił zapłacić karę za nas. Posłał swojego Syna, Jezusa, aby umarł na krzyżu w naszym imieniu. A ponieważ Chrystus (będąc Bogiem we własnej osobie) prowadził nieskażone grzechem życie, mógł zapłacić karę za kogoś innego. Zrobił to za nas”.

Mówił dalej: „Jezus zmartwychwstał trzy dni później. Pokonał śmierć duchową i zaofiarował nam życie wieczne. Od tej pory śmierć nie oznacza po prostu końca, lecz spędzenie wieczności z Największą Miłością we wszechświecie”.

Odpowiedziałem: „Nieźle”. „Ale”, powiedział „haczyk polega na tym, że chociaż to zaproponował i spłacił nasz dług, jeśli nie przyjmiesz jego oferty… cóż, wszystko zależy od ciebie”. Jak dla mnie sprawa nadal nie wydawała się jasna, i na szczęście dla tego drugiego kolesia również, więc mój przyjaciel kontynuował: „W porządku, wyobraź sobie że jedziesz tutejszą drogą. Masz na liczniku 145 km/h, podczas gdy ograniczenie prędkości wynosi 56 km/h. Pędzisz ulicą, gdy zatrzymuje cię gliniarz i wlepia mandat. Aby go zapłacić musisz iść do sądu następnego dnia. Kiedy wchodzisz na salę rozpraw, widzisz że sędzią jest twój tata. Myślisz: ‘Hej! To przecież mój tata!’ On spogląda na ciebie i mówi: ‘Steve, czy złamałeś prawo?’ ‘Tak’, odpowiadasz. ‘W porządku, 500 dolarów mandatu lub dwa dni w więzieniu’, mówi i kończy rozprawę uderzeniem młotka.

„Ponieważ jest sprawiedliwy, musiał wydać wyrok. Ale teraz schodzi z sędziowskiego podwyższenia, zdejmuje togę, wyjmuje z kieszeni i wręcza ci 500 dolców. Ponieważ cię kocha zamierza zapłacić tę grzywnę za ciebie. Ale ty musisz przyjąć te pieniądze. Stoi tam z pięćset dolarami i mówi „Weź je”. Tak samo jest z Bogiem, możesz po prostu odpowiedzieć: ‘Nie, dzięki. Spędzę wieczność bez ciebie.’ To wybór, którego ty musisz dokonać”.

Mój przyjaciel wyjaśnił, że sposobem w który akceptujemy tę zapłatę jest modlitwa. Powiedział: „Po prostu przyjmujesz Bożą kaucję. Dzieje się to z Bożej łaski. Nie musisz nic zrobić by na to zasłużyć. Jest to prezent od Boga”. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o łasce. Powiedział: „Jest to podarunek, który przyjmujesz poprzez wiarę - możesz ją wyrazić w modlitwie”. I mój przyjaciel zaproponował, że pomodli się razem z tym kolesiem. I podczas gdy on modlił się na głos, ja również się przyłączyłem, ale w milczeniu.

Życie z HIV: Radzenie sobie ze strachem

Od tamtego momentu, moje życie przyjęło zupełnie inną perspektywę. Nie musiałem już dłużej kłaść się spać niepokojąc się, czy obudzę się następnego dnia. Przestałem bać się śmierci, ponieważ od tamtej pory nie oznaczała już pogrążenia się w ciemności, w pustce. Odtąd śmierć oznaczała spędzenie wieczności z Największą Miłością we wszechświecie. To było bardzo pokrzepiające. Wyzwalające od strachu.

Moi rodzice również przyjęli Jezusa. Tak jak ja, modlili się do Boga. Ich życie również zyskało nową perspektywę. To zdumiewające, że pozwolili mi podróżować samodzielnie, wiedząc, że prawdopodobnie zostało mi tylko sześć miesięcy życia. Możecie sobie wyobrazić jak ciężko jest im przyglądać się bezczynnie, jak na ich oczach umiera ich syn. Nie mogą nic zrobić. Jedynym powodem, dzięki któremu są w stanie się z tym uporać i jedynym dzięki któremu ja mogę sobie z tym radzić, jest to, że w życiu każdego z nas jest obecny Chrystus.

Życie z HIV: Poznawszy Boga

Czy mogę dać wam okazję do przyjęcia Bożej zapłaty? Gdybyście posiadali lekarstwo na AIDS, jestem pewien, że byście mi je dali. Wiem, jak dostać się do wieczności - dzięki Bożemu darowi. Dlatego też, staram się wam go ofiarować. Jeśli przechodzicie przez coś, z czym nie możecie sobie sami poradzić i chcielibyście kogoś, kto byłby przy was i podnosił was kiedy cały świat zasypuje was kopniakami i zadaje cios w plecy, proszę was, pomódlcie się teraz razem ze mną tą modlitwą. To nie będzie żadna czarodziejska formuła czy zaklęcie. Nie jest to również żadna emocjonalna wycieczka. Jest to raczej początek związku z Bogiem. I jak w przypadku każdego związku, jego budowanie wymaga czasu. Wymaga wysiłku. Lecz nalegam na was: jeśli naprawdę czujecie, że właśnie tego potrzebujecie, nie zmarnujcie tej szansy. Jest za darmo.

Zamierzam więc teraz powiedzieć modlitwę. Przy czym, modlenie się nie ma nic wspólnego z zamykaniem oczu, kiwaniem głową i rozkładaniem rąk krzycząc „Alleluja!” Nic z tych rzeczy. To nastawienie twojego serca. To powiedzenie do Boga: „Boże, złamałem Twoje prawo. Odtrąciłem Cię. Chcę wrócić poprzez przyjęcie Twojej zapłaty”.

Jeśli czujesz, że tego potrzebujesz, proszę pomódl się teraz ze mną słowami: „Panie Jezu, potrzebuję Cię. Dziękuję Ci, że umarłeś za mnie na krzyżu. Proszę Cię abyś przyszedł do mojego życia i uczynił mnie taką osobą, jaką zawsze pragnąłem być. Amen”.

Teraz, jeśli szczerze się w ten sposób pomodliłeś, zapoczątkowałeś najwspanialszą więź jaka kiedykolwiek mogła ci się przytrafić - relację z Bogiem. To nie skończy się na modlitwie. Związek z Bogiem jest procesem. Oznacza on codzienne zaufanie Bogu, staranie się robienia niekoniecznie tego, co byś chciał, lub co wydaje ci się przyjemne, lecz tego, czego jak przypuszczasz, Bóg od ciebie oczekuje. Spotykałem ludzi, którzy mówili do mnie: „Chrześcijaństwo dobrze na ciebie wpływa i to wspaniałe. Czy inne religie nie mogłyby również służyć w ten sposób innym ludziom?” To dobre pytanie. Wierzę, że Bóg dał nam jeden sposób, by przyjść do Niego - przez śmierć Jezusa na krzyżu - i nawet jeśli w innych religiach jest ziarno prawdy, są one w dużej mierze moralnymi kodeksami postępowania - „Rób to siedem razy każdego dnia a przybliży cię to do Boga”. Lecz jeśli pracujesz nad sobą, by zbliżyć się do Niego, ile pracy wystarczy? Skąd będziesz wiedział, że już dotarłeś do celu?

Myślę, że w tym właśnie tkwi istota chrześcijaństwa: w łasce Boga. Wiedząc, że nigdy nie osiągniemy doskonałości równej Bogu, możemy polegać na Jego przebaczeniu. Celem jest podążanie Jego ścieżką, nawet jeśli dużo po drodze spartaczymy. Popełniasz błędy lecz wciąż idziesz, pracujesz nad sobą ufając w Bożą łaskę. Modlisz się. Czytasz Biblię. Odkrywasz czego Bóg chce od ciebie. Pewnego dnia osiągniesz spokój. To może nie nastąpić dopóki nie znajdziesz się w niebie, lecz wtedy będzie to już na zawsze.

Jeśli borykasz się z objawami HIV, hemofilią, zapaleniem wątroby typu C podobnie jak Steve lub starasz się uporać z jakimikolwiek innymi problemami w swoim życiu i chciałbyś dowiedzieć się jakie jeszcze rozwiązanie istnieje, czym Steve usiłował się podzielić, zobacz Poznać Boga Osobiście.

 Właśnie zaprosiłam/zaprosiłem Jezusa do swojego życia (pomocne informacje)…
 Waham się przed podjęciem decyzji i proszę o bardziej szczegółowe wyjaśnienia…
 Mam pytanie…

Steve Sawyer zmarł na skutek niewydolności wątroby 13 marca, 1999 r. Oby jego prawdziwa historia zachęciła cię do przyjęcia Jezusa. W ostatnich dniach życia, powiedział, że chciałby odwiedzić „jeszcze tylko jeden kampus”. Dlaczego? „Gdybym miał zachorować na to wszystko, co mnie zabija tylko po to, by jedna osoba mogła zrozumieć, że może zawrzeć przymierze z Jezusem, to byłoby tego warte. W świetle wieczności, to jedyne co się liczy”.

Możemy otrzymać życie wieczne przez przyjęcie Jezusa. Nie osiągniemy nieba przez robienie dobrych rzeczy. Życie wieczne jest darem dla tych, którzy uwierzą w Chrystusa. Z Biblii:

„Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne”. (J 3:16)

„Wszyscy pobłądziliśmy jak owce, każdy z nas obrócił się ku własnej drodze, a Pan zwalił na Niego winy nas wszystkich”. (Iz 53:6)

Jezus powiedział: „Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia”. (J 5:24)

„A świadectwo jest takie: że Bóg dał nam życie wieczne, a to życie jest w Jego Synu. Ten, kto ma Syna, ma życie, a kto nie ma Syna Bożego, nie ma też i życia. O tym napisałem do was, którzy wierzycie w imię Syna Bożego, abyście wiedzieli, że macie życie wieczne”. (1J 5:11-13)

Zdjęcia przez Guy Gerrard i Tom Mills © Worldwide Challenge


UDOSTĘPNIJ INNYM:
WhatsApp Share Facebook Share Twitter Share Share by Email More